sobota, 31 października 2009

poniedziałek, 26 października 2009

Łowy



Tak, wyprawiłem się na łowy! Rzecz jasna bezkrwawe. Trzeba Wam wiedzieć, iż mam wyjątkowo gorące dłonie. I umiem robić z nich użytek. :)
Ale na początek posłuchajmy coś nastrojowego.



Wyszedłem więc na miasto. Jak to mam w zwyczaju rozpocząłem obchód licznych lokali, z których właścicielami jestem w wyśmienitej komitywie, a to z racji rozlicznych moich z Nimi kontaktów. Idąc miarowym krokiem, od lokalu do lokalu, bezceremonialnie zaglądając w okna, spoglądając w rozliczne witryny,
wypatrywałem Tego!
Czego? - zapytacie się. Tego. Nie zawsze To znajduję. To fakt.
Już zniechęcony chciałem wracać w domowe pielesze,
aż tu nagle...! Dostrzegłem Ją! Cóż za fart. I to w ostatniej chwili.
Nie zastanawiając się ani chwili chwyciłem za klamkę i już byłem w środku.
W lokalu bylo sporo ludzi, jak widać interes doskonale prosperuje.
Właścicielka jak zwykle czujna, spojrzała w moją stronę i poznając mnie
uśmiechnęła sę na powitanie.
Skinąłem Jej głową i oczami wskazałem swą Wybrankę.
I znów, tym razem nieco ironicznie, uśmiechnęła się do mnie i mocno
przymknęła powieki na znak cichej akceptacji.
Zdjąłem płaszcz, odłożyłem parasolkę i rozsiadłem się wygodnie w fotelu dla gości.
Z przeogromną czułością i narastającym w sercu ciepłem ostrożnie przyglądałem się swojej, miejmy nadzieję spełnionej, Zdobyczy niecierpliwie czekając na Tą chwilę.
No wreszcie ! Zerwałem się na nogi i nieśpiesznie do Niej podszedłem.
Siedziała w wygodnym fotelu z głową odchyloną lekko do tyłu.
Miała koło czterdziestu lat, a na jej twarzy rysował się delikatny uśmiech.
Rysy jej twarzy formowały ową cudowną kobiecą wrażliwość możliwą do spełnienia
tylko przez gorącą, spragnioną miłości duszę. Wytrawny obserwator mógł, pod zasłoną Jej półprzymkniętych powiek, dostrzec wspaniałe, wrażliwe i ciepłe oczy.
Lecz w oczach tych był też smutek i cierpienie.
Te oczy były cudownym dopełnieniem jej twarzy.
Stanąłem z tyłu za Jej głową i powoli wsunąłem dłonie w Jej włosy,
po czym delikatnie zacząłem rozczesywać palcami złote puszyste runo.
Fale delikatnych jedwabistych kosmyków przepływały pomiędzy moimi palcami niczym promienie słońca. Nagle, widać czymś zaniepokojona, otwarła powieki,
obróciła się nieco i spojrzała mi w oczy. W Jej oczach dostrzegłem też nieme przelotne
zaciekawienie normalne w tego typu sytuacjach. Odpowiedziałem Jej pogodnym, ciepłym i pełnym akceptacji spojrzeniem. W tym samym momencie mimowolnie odpowiedziała mi delikatnym uśmiechem. Nić porozumienia dusz została nawiązana.
Zacząłem powoli, starając się robić to jak najsubtelniej, kierować fontannę Jej włosów ku sobie, delikatnie przesuwając palcami złociste kosmyki znad Jej czoła i skroni.
W pewnym momencie, nie mogąc się powstrzymać, niby przypadkiem,
delikatnie pogłaskałem dłonią Jej policzek.
Nie zauważywszy reakcji ośmieliłem się to powtórzyć.
Tym razem poczułem delikatne drżenie które przeszło przez Jej ciało.
Spostrzegłem wówczas na Jej twarzy cień niepewności i zażenowania, który szybko jednak przemienił się w promienny blask jej oczu.
Nie namyślając się długo palcami dotknąłem jej skroni i symulując zagarnianie ostatnich kosmyków powoli przejechałem nimi po Jej głowie aż dotarłem dłońmi do jej szyi. W tej samej chwili gwałtownie uchyliła głowę w moim kierunku i roziskrzonym wzrokiem patrząc mi w oczy powiedziała szeptem - ależ ma pan gorące ręce!
Odruchowo odpowiedziałem Jej promiennym spojrzeniem wyczuwając w tym samym momencie silny dreszcz przebiegający przez Jej ciało.
Duchowa nić poczęła przemieniać się z wolna w słodki magiczny czar który coraz mocniej spowijał Nas w swych objęciach.
Już otwarcie pieściłem opuszkami palców szyję i okolice skroni bez jakiegokolwiek protestu z Jej strony.
Życie które toczyło się tuż obok, odgłosy rozmawiających ludzi, ukradkowe rozbawione spojrzenia szefowej i jej pracownic, to wszystko zaczęło oddalać się na dalszy plan przesłaniane mgłą nieuwagi i zapomnienia. Cała moja uwaga była skupiona na Niej.
Jeszcze raz nasze oczy się spotkały. Tym razem na dłużej. Wciągnęły nas w Siebie przepotężne fale narastającego olśnienia. Ów harmonijny rezonans sprawił,
że Jej twarz wypełniła tak promienna czułość, iż brak mi słów by to opisać.
W końcu, świadomy tego gdzie jesteśmy, przerwałem to fascynujące
wejrzenie dusz i skoncentrowałem się na wykonywanej pracy.
Mimo to magiczny czar otulał nas swoją słodyczą coraz mocniej.
Dziewczyna z pełną akceptacją poddawała się moim dłoniom.
Raz po raz wyczuwałem coraz silniejsze dreszcze przebiegające przez Jej ciało.
Każdy mój dotyk zdawał się być dla Niej źródłem niewyobrażalnej rozkoszy.
Wyraźnie widziałem jak wielkie wysiłki podejmuje by zachować w miarę normalny wyraz twarzy.
Ten stan który się w Nas pojawił trudno zaprawdę opisać.
Narastające euforyczne stopienie się w Sobie nawzajem.
Najczulsza bliskość tożsama z jednością.
Było to zaiste boskie doznanie, w którym zatracaliśmy się coraz bardziej.
Otaczać Nas poczęła narastająca złocista aura, której blask był tak potężny, że wierzyć się nie chciało, iż nikt inny go nie dostrzega!
I tak niepostrzeżenie wkroczyliśmy Oboje w krainę baśniowej fantazji.
Niczym czarnoksiężnik z krainy OZ dokonywałem swych magicznych sztuczek.
By stworzyć roziskrzoną kolorami Tęczę, niczym Bóg wyczarowałem słodki, upojny ciepły deszczyk, który ukoił moje rozpalone dłonie i włosy Wybranki.
Sprawiłem iż w mych dłoniach pojawiła się ambrozja o cudownym zapachu, którą zacząłem czule wcierać we włosy Oblubienicy.
Boskie kropelki deszczu, pachnąca słodko ambrozja, Jej włosy i moje dłonie dokonywały wspólnie niewyobrażalnych cudów.
I tak zatraciliśmy się do końca w boskiej ekstazie.
Moją Kochaną opanowało silne drżenie które wstrząsało Jej całym ciałem.
Biedactwo robiło wszystko by to ukryć, ale nie była w stanie powstrzymać spazmów ud, bioder i całego ciała.
Widziałem z jaką determinacją zaciska swoje cudowne usta, pomimo tego co chwilkę wydawała z siebie zduszone jęki rozkoszy.
Czas przestał istnieć i sam nie wiem jak długo trwał ten stan.
Przez moją Ukochaną przelewały się dziesiątki fal ekstatycznych orgazmów nad którymi bezradnie próbowała zapanować.
W końcu widząc ukojenie i wielką błogość u Kochanej skończyłem swą pracę.
Wziąłem biały pachnący świeżością ręcznik i owinąłem nim głowę Wybranki.
A Ona wciąż półprzytomna, nadal z przyspieszonym oddechem, za bardzo nie zdając sobie sprawy z tego co się wokół Niej dzieje, co snem jest a co jawą, trafiła w ręce szefowej salonu.
Ubrałem szybko płaszcz, wziąłem w dłoń parasolkę i chwiejąc się na nogach wyszedłem na zewnątrz.
Chłodne jesienne powietrze oprzytomniło mnie nieco. Padał deszcz więc rozłożyłem parasolkę i lekko się uśmiechając spojrzałem na witrynę lokalu.
Przechyliłem głowę do góry i delikatnie mrużąc lewą powiekę spojrzałem jeszcze raz na świecące neonowe litery, które układały się w magiczne dziś słowo FRYZJER.

Wasz Staś

Namiętność

Wychodzę za chwilkę na miasto.
W konkretnym, zaiste mistycznym, celu.
Może to pogoń za ułudą, ale ta moja słabość
trawi mnie wewnętrznym ogniem od bardzo dawna.
To wielka moja namiętność, fascynacja w której
z upodobaniem zatracam się jakże często i ochoczo.
No cóż, mądre to słowa, że nic co ludzkie nie jest nam obce.
Wieczorem postaram się zdać szczegółową relację z mojej dzisiejszej wyprawy ;)

Wasz Staś

niedziela, 25 października 2009

Powrót

Wróciłem wreszcie z krajów Dalekiego Wschodu.
Jestem nad wyraz dziś nieprzytomny, a to przez gwałtowną zmianę strefy czasowej.
Na dokładkę zmienił się dziś czas z letniego na zimowy.
W tym ogólnym rozbiciu znów spoglądam z rozrzewnieniem
i ckliwością na zdjęcie moich ukochanych, przesłodkich hostess, Rio i Saki,
które wiernie i z całkowitym oddaniem towarzyszyły mi podczas
moich wojaży.

sobota, 24 października 2009

środa, 7 października 2009

Decyzja

Ta decyzja była nieuchronna.
Powstrzymywała mnie przed nią wyłączne odpowiedzialność.
Byłem i jestem eksperymentem na własnej osobie.
Skamieliną która wbrew pozornym prawom natury wciąż żyje i ma się całkiem dobrze.
Postanowiłem, tytułem próby, opowiedzieć o swoim życiu.
Wybrałem do tego społeczność globalnej sieci.
Niestety już na samym początku spotkałem się z kompletnym niedowierzaniem.
Ba, moje jakże pełne powagi i przejęcia wagą chwili słowa zostały potraktowane jako żart, jako blogowa prowokacja.
Wylatuję dziś w interesach ale niebawem powrócę w domowe pielesze i podejmę chyba ten heroiczny trud spisania swoich losów.


Dzień pierwszy.


Jestem Stasiu Wokulski.
Zapewniam Was o tym solennie.
Dziwne są koleje losu.
Onegdaj, wieki temu, miałem 45 lat i tak do dziś pozostało.
To wyjątkowe wyróżnienie ale i przekleństwo.

Hmm...

Byłem kiedyś pryncypałem pewnego naukowca, doszliśmy do wielkiego odkrycia, dziś
można by to nazwać trwałym dylatowaniem wiązań subatomowych. Wystarczy Wam
wiedzieć że uzyskaliśmy metal lżejszy od powietrza!
Tak, tak! I nie patrzcie na mnie takimi wielkimi oczami!
Odkrycie to dziwnym zrządzeniem losu przepadło na wieki.

A było to tak...

Podczas wojny jak Wiecie zrobiłem majątek parając się handlem. Dużo by tu można
opowiadać, jedno Wam rzeknę mój znajomy Rosjanin poznał mnie kiedyś z pewnym
Francuzem. Niezwykły był z Niego człowiek.
Po latach od tego pierwszego spotkania, wiedząc że człek jest wpływowy
postanowiłem wciągnąć Go do spółki która miała produkować lżejsze od powietrza
aeromobile.
Uruchamialiśmy już produkcję i tu zdarzyło się wielkie nieszczęście. Przez
pośpiech, nieuwagę, czy bezmyślne przeoczenie jakiegoś pracownika doszło do
wielkiego pożaru w laboratorium i przyległej fabryce. A co najgorsze zginął w
niej profesor i spłonęły wszystkie dokumenty!
Ja sam zostałem ciężko ranny w tej katastrofie a ocalałem nie dzięki wysiłkom
lekarzy, bo ci postawili już na mnie krzyżyk, tylko dzięki tajemnej miksturze
zaaplikowanej mi przez mojego wspólnika i przyjaciela owego Francuza o którym
wcześniej Wam wspominałem.
Pewnie myślicie że Wokulski to straszny zgred i nudziarz?
Tak byłem nudziarzem we współczesnym tego słowa rozumieniu.
Każda epoka ma swój styl i szyk. Mi dane było przeżyć wiele epok i naocznie obserwować jak zmienia się świat i obyczaje.
Nie znacie jednak z pewnością, czemu się nie dziwię, wielu arcyciekawych historycznych kwestii....
Wszak jedną z nich jest mój wiek i fakt że do was piszę te słowa.
Wystarczy Wam wiedzieć że ów Francuz, nieodżałowanej pamięci bowiem przyszło mu
zginąć w czasie ostatniej wojny, napoił mnie wówczas, jak Wam rzekłem, tajemniczą
miksturą, która nie tylko przywróciła mnie do pełnego zdrowia ale co
spostrzegłem dopiero po wielu latach okazała się eliksirem młodości!

CDN

sobota, 3 października 2009